–
Który dzisiaj jest? – wyszeptał półprzytomny Bogdan.
–
Szóstego – padła odpowiedź z ust pochylającej się nad nim
siostry.
Na
twarzy Bogdana pojawił się grymas niezadowolenia. Wiedział, że
czas jest niedługi, że pani Śmierć nie chce dłużej czekać,
coraz bardziej go naciska...
–
Jeszcze kilka dni... – wyszeptał zmęczony, przekrzywiając z bólu
głowę.
Bogdan
wiedział, że choruje na raka, chociaż nikt z rodziny nie chciał
tego potwierdzić. Jedynie takich wysyłają na onkologię – nie
był przecież głupi. Jego stan pogarszał się z tygodnia na
tydzień a ból wzmagał się niemiłosiernie. Leżąc teraz
pozbawiony sił, wiedział, że to ostatnie jego dni. „Byle
wytrzymać do renty... – powtarzał w myślach jak mantrę. –
Niech jeszcze wezmą rentę...”.
Ten
wyraz troski Bogdan przejawiał przez całe życie. Natura obdarzyła
go umiejętnością szerszego spoglądania na życie. Skoro miał
umrzeć – trudno, co zrobić, ale za kilka dni, dokładnie
dziesiątego listonosz przyniesie rentę. Aby ją otrzymać musi być
żywy, w przeciwnym wypadku pieniądze wrócą do ZUS-u. Bogdan nie
chciał tego. Zdawał sobie sprawę, że pieniądze przydadzą się
rodzinie, która nie jest zbyt zamożna. Będą mieli teraz spore
wydatki, choć tyle może dla nich zrobić...